fot. wislatczew-mewagniew-58

Prezes Wisły Tczew: to była odrobina szaleństwa z chłodną głową

22 maja 2015 roku byli piłkarze i kibice reaktywowali Wisłę Tczew, która w efektownym stylu wywalczyła w tym sezonie awans do klasy A. - W naszym działaniu było trochę szaleństwa, ale z chłodną głową - przyznał prezes klubu Marcin Klein.


W sezonie 2008/2009 Wisła zajęła w rozgrywkach pomorskiej IV ligi dziewiąte miejsce. Doszło wówczas do fuzji z Unią Tczew i od 2009 roku zespół funkcjonował pod nazwą Gryf 2009 Tczew.

- Przebywałem wtedy zagranicą i nie ukrywam, że kiedy doszła do mnie ta wiadomość, poleciała mi łza. Jestem byłym piłkarzem oraz wielkim sympatykiem tego klubu i nie mogłem przeboleć, że moja Wisła przestała istnieć. Co gorsza, połączyła się z Unią, a w miejsce tych zasłużonych blisko 100-letnich klubów powstał jakiś Gryf. Uważam, że w sporcie bardzo ważne są takie wartości jaki historia, tradycja i tożsamość klubowa, a sztuczne twory nie mają perspektyw. Bolało mnie również to, że praktycznie przestało istnieć lokalne środowisko kibiców, bo po tej fuzji fani związani z Wisłą i Unią przenieśli swoje sympatie na Arkę bądź Lechię – przypomniał.

W zeszłym roku grupa zapaleńców, byłych zawodników oraz kibiców Wisły postanowiła reaktywować założony w 1924 klub.

- Ważną datą jest z pewnością 22 maja 2015 roku, bo właśnie wtedy Wisła odrodziła się. To była spontaniczna decyzja i można powiedzieć, że nasze działanie było mieszanką odrobiny szaleństwa, ale mimo wszystko z chłodną głową. Byliśmy pewni, że musi się udać, co nie zmienia faktu, że cały czas uczymy się futbolu i zasad funkcjonowania klubu. Wydaje mi się jednak, że Wisła działa dość profesjonalnie. Wywodzę się ze środowiska kibicowskiego, ale jestem osobą pragmatyczną i twardo stąpającą po ziemi. Finansowanie Wisły w znacznej mierze spoczywa na moich barkach, dlatego tak długo jak tu będę, nikt stąd złotówki nie wyciągnie i na żadne „boki” liczyć nie może – zapewnił.

34-letni prezes podkreśla również, że po reaktywacji klub mógł liczyć na przychylność różnych miejskich instytucji.

- Pewne opory były, ale ze strony klubu, który obawia się konkurencji. Z kolei Urząd Miasta z prezydentem Mirosławem Pobłockim oraz Tczewskie Centrum Sportu i Rekreacji zarządzane przez dyrektora Andrzeja Błaszkowskiego służyły nam wszelką możliwą pomocą. I chyba swoją postawą udowodniliśmy, że warto nam było zaufać. W pewien weekend 30 osób skrzyknęło się i wspólnymi siłami odmalowało i posprzątało cały obiekt przy ulicy Ceglarskiej. Na inauguracyjnym meczu z Mewą Gniew pojawiło się 600 kibiców, co jak na tę ligę jest imponującym wynikiem. Tych osób mogłoby być więcej, ale zapewne dla niektórych gra Wisły w klasie B to ujma. Na razie jesteśmy klubem osiedlowym, z Czyżykowa, ale chcemy, aby na nasze spotkania przychodziły całe rodziny. Nie ukrywam, że robimy różne oprawy połączone z pirotechniką, ale na stadionie jest bezpiecznie i kulturalnie – stwierdził.

Trenerem biało-czerwonych został znany w tczewskim środowisku Leszek Różycki. 49-letni szkoleniowiec nie ukrywa jednak, że na początku dość sceptycznie podszedł do pomysłu reaktywacji klubu. - W futbolu nie wszystko idzie z górki. Wskazałem na pewne problemy, z którymi trzeba się zmierzyć i je pokonać. W sumie dobrze się uzupełniamy, bo prezes Klein zna moje wątpliwości, a ja zarażam się jego optymizmem i entuzjazmem – wyjaśnił Różycki.

Żadnych wątpliwości nie było w lidze. Wisła przemknęła przez rozgrywki klasy B malborskiej grupy VII niczym Pendolino. W 18. meczach tczewiacy odnieśli 17 zwycięstw oraz zanotowali remis. Dwa punkty stracili u siebie na początku października z wiceliderem Bałtykiem Sztutowo (było 0:0), ale w rewanżu 21 maja pokonali wicelidera na wyjeździe 4:0.

- Jak na tę ligę mamy naprawdę silną drużynę, która jest połączeniem rutyny i młodości. Po latach wrócili do nas wychowankowie, jak Paweł Radzimski, Piotr Kaczmarczyk, Ariel Staniszewski i Karol Opczyński, którzy integrują szatnię. Nie brakuje też młodzieżowców. W pierwszym składzie gra chociażby 17-letni boczny obrońca Karol Skotnicki. A wpadka z Bałtykiem związana była z tym, że ten mecz graliśmy po ciężkim pucharowym boju z III-ligowym GKS Przodkowo. Treningi rozpoczęliśmy w lipcu i generalnie zawodnicy nie byli jeszcze przygotowani na takie obciążenia – zauważył.

W 18. meczach wiślacy strzelili 90 goli, co daje średnią ponad pięciu bramek na spotkanie, a stracili tylko 10. Zespół wygrał ligę, ale w ostatnich spotkaniach nie zamierza spocząć na laurach. Co prawda w najbliższej kolejce czeka go pauza, natomiast później zmierzy się na wyjeździe z zespołem WKS Lignowy Szlacheckie, a rozgrywki zakończy 19 czerwca u siebie meczem z rezerwami pelplińskiego Centrum.

- Główny cel w postaci awansu został już wykonany, ale do zrealizowania pozostały nam mniejsze zadania. Chcemy zakończyć rozgrywki bez porażki oraz przekroczyć granicę 100 zdobytych bramek – powiedział szkoleniowiec.

W klubie mają nadzieję, że także następny sezon fetowany będzie awansem. - Klasę A chcemy wziąć z marszu. Uważam, ze ten skład jest w stanie to osiągnąć i gra w klasie okręgowej nie przerasta jego możliwości. Co będzie dalej? Mierzymy siły na zamiary i wiemy, że czeka nas sporo pracy, bo kolejne awanse związane są z większymi wymaganiami i finansowymi nakładami. Działamy racjonalnie i na pewno nie będziemy rzucać się z motyką na słońce – dodał prezes Klein.

Wisła wychowała wielu klasowych piłkarzy, na czele z reprezentantami Polski. Jeden z nich pojawił się na wygranym 1:0 meczu z Nogatem Malbork. - Na trybunach, z ręką w gipsie, którą złamał podczas zgrupowania kadry w Juracie, zasiadł Paweł Wszołek. Po spotkaniu porozmawialiśmy i zrobiliśmy sobie zdjęcia. Paweł nawet zapytał, czy mógłby z nami potrenować po zdjęciu opatrunku. Nie ma oczywiście żadnego problemu, tym bardziej, że będzie miał okazję zmierzyć się ze swoim młodszych o trzy lata bratem Rafałem, który gra w Wiśle - zakończył trener Różycki.