fot. Chojniczanka 1930 Chojnice

Rodzina Chojniczanki Chojnice. „Do klubu się przynosi, a nie wynosi”

Chojniczanka Chojnice do samego końca rozgrywek II ligi będzie rywalizować o powrót na zaplecze Ekstraklasy. Klubowi z Grodu Tura przez ostatnie lata udało się stworzyć coś równie ważnego, jak wysokie miejsce w tabeli – rodzinną społeczność ludzi o żółto-biało-czerwonych sercach. Jarosław Klauzo prezes klubu mówi o drodze, jaką przeszła „Chojna” w ostatnich latach oraz o tym, jak wielkim kapitałem są ludzie.


Ilu dziś Chojniczanka Chojnice ma sponsorów?

Jarosław Klauzo, prezes zarządu Chojniczanki Chojnice: - W kwietniu osiągnęliśmy liczbę 190 członków Klubu Biznesu, firm oraz osób prywatnych, które systematycznie wspierają Chojniczankę każdego miesiąca. Naszym celem jest wejście w nowy sezon z liczbą 200 członków oraz to, aby systematycznie powiększać to grono. Członkowie Klubu Biznesu tworzą fundament organizacyjno-finansowy Chojniczanki. Zrzeszanie wszystkich partnerów ma na celu budowanie silnego i stabilnego Klubu. To dzięki wsparciu partnerów klub rośnie w siłę, a kibice razem z nami tworzą coś więcej niż drużynę — budują społeczność i atmosferę, która napędza nas wszystkich.

Czy to liczne grono jest jakoś podzielone w zależności od wysokości wsparcia?

- Nasz Klub oferuje szereg pakietów sponsorskich: począwszy od brązowego, na platynowym kończąc. Każdy z nich oferuje inne korzyści. Ci najwięksi mają przywileje bycia na koszulkach i są bardziej eksponowani reklamowo, jednak nie to jest najważniejsze. Staramy się dbać o każdego tak samo i bardzo podobnie podchodzić do każdego z naszych partnerów, bo chodzi bardziej o więzi i relacje, jakie możemy między sobą nawiązać niż o same pieniądze. Dla nas ważny jest człowiek i jego przywiązanie do klubu, a także historii, którą tworzymy.

Czy to, że Chojniczanka nie ma jednego sponsora strategicznego to świadoma polityka, żeby nie opierać się na jednym podmiocie, bo wtedy łatwo się wywrócić?

- Od dwóch lat wspiera nas firma Enea. To obecnie nasz jedyny sponsor z tak zwanej sfery „państwowej”. Cała reszta to firmy lokalne, nie tylko z samych Chojnic. To zdecydowanie szerszy krąg, który tworzą w większości firmy lokalne, związane z naszą miejscową historią i tradycją. Mamy dużą grupę sponsorów, ale nie mamy dzisiaj jednej firmy strategicznej.

Taki był plan?

- Nie będę dorabiał teorii do rzeczywistości. Kiedy 17 lat temu zaangażowałem się w Chojniczankę, to nie mieliśmy aż tak dalekosiężnych planów. Zaczęliśmy budować grono skupione wokół klubu od pojedynczych, nawet malutkich firm, a kolejne dołączały i wciąż dołączają. Po drodze okazało się, że to jest jedyna słuszna i najlepsza droga.

Jaka jest tajemnica waszego sukcesu?

- Musi w jednym miejscu i czasie spotkać się odpowiednia grupa ludzi, o takich samych celach. Wtedy razem możemy zbudować silną rodzinę i to ma miejsce teraz. Bez tego się nic nie uda. Książek o marketingu napisano wiele, ale bez ludzi nic się nie uda. Zarząd Klubu cały czas się rozrasta, razem z nim rośnie liczba sponsorów, to wszystko jest pracą zespołową. Powstał efekt kuli śnieżnej, który obserwujemy do dziś. Chociaż początki budowy rodziny Chojniczanki nie były łatwe. Nie sposób nie wspomnieć o naszym mieście, wsparciu ze strony Burmistrza Arseniusza Finstera, Rady Miasta Chojnice, a także Powiatu Chojnickiego ze Starostą Markiem Szczepańskim na czele. To także ważne osoby w historii naszej rodziny i jesteśmy im wdzięczni za pomoc i wsparcie.

Jarosław Klauzo

„Rodzina Chojniczanki” – to sformułowanie chyba najpełniej oddaje dzisiejszy stan.

- Przebudowę klubu zaczęliśmy w sezonie 2006/07. To był bardzo trudny okres Chojniczanki na każdym froncie. Klub znajdował w V lidze, długi sięgające około 100 tysięcy złotych, a w dodatku „Chojna” nie grała na własnym stadionie, bo ten był remontowany. Wówczas, Prezesem został Maciej Polasik, dzisiejszy prezes honorowy. To osoba z bardzo dużym autorytetem, poważana w Chojnicach i dzięki niemu oraz innym członkom zarządu — wśród których byłem i ja — rozpoczęliśmy mozolną pracę odbudowy Klubu oraz wzmacniania go na każdej płaszczyźnie. To praca, która trwa i jest kontynuowana również teraz. Solidne fundamenty są podstawą do tego, aby pozostałe elementy mogły prawidłowo funkcjonować.

Co pan i reszta członków zarządu ma z zaangażowania w chojnicki klubu?

- Praca to nie tylko pieniądze. To też satysfakcja i radość z jej wykonywania i tak jest tutaj. Staramy się oddziaływać na innym poziomie niż wyłącznie materialnym i biznesowym. Stworzyliśmy grupę ludzi, która się lubi, szanuje, lubi ze sobą przebywać i wspiera nawzajem. To może być trudne do zrozumienia, że ktoś daje kilkaset tysięcy i nie chce nic w zamian. Tak wygląda pasja. Nam przyświeca taka idea, aby zostawić coś po sobie kolejnym pokoleniom. W końcu Chojniczanka to Klub tworzony przez pokolenia.

Czy to prawda, że każdy z was w zarządzie Chojniczanki pracuje społecznie na rzecz klubu?

- Członkowie zarządu są pierwszymi sponsorami klubu. Wpłacamy do klubu co miesiąc kwotę około 130 tysięcy złotych. Nikt z nas nie bierze pieniędzy, nikt nigdy z tego klubu nie wziął ani złotówki. Wszystkie koszty, które są związane z Zarządem, wyjazdy na mecze, spotkania, nie obciąża budżetu. To wszystko finansujemy z własnych środków.

- Myślę, że to jest klucz do naszego sukcesu. Właśnie dlatego ludzie nam ufają i chcą pomagać. Wyciągnąć pieniądze z klubu jest niemożliwe pod względem prawnym, ale nawet gdyby było, my tego nie chcemy robić w żaden sposób. Stąd się wzięło słynne w całych Chojnicach powiedzenie 

„Z Chojniczanki się nie wynosi, tylko się do niej przynosi”.

- Gdyby nasz klub sprzedał piłkarza za 50 milionów złotych albo euro, to i tak Chojniczanka te pieniądze wykorzysta na budowanie akademii, poprawę warunków zawodników oraz ich rozwój, a także na wszystko, czego potrzebuje klub. Nikt sobie tych środków nie weźmie do kieszeni.

Jakie są najważniejsze wydarzenia w życiu rodziny Chojniczanki, oprócz meczów ligowych oczywiście?

- Oprócz meczów mamy też imprezy towarzyszące, jak Gala Klubu Biznesu, której pomysłodawcą i kołem napędowym jest wiceprezes klubu, Przemysław Gliszczyński. Latem każdego roku organizujemy grill Klubu Biznesu. To impreza dedykowana głównie dzieciom i rodzinom członków Klubu, czy teraz już wnukom. Integrujemy środowisko wokół Chojniczanki od małego. Organizujemy również śniadania biznesowe, gdzie zacieśniamy więzi z naszymi partnerami, ale przede wszystkim myślimy o naszych kibicach.

Mówimy cały czas o rzeczach pozaboiskowych, których by jednak nie było, gdyby nie sama piłka nożna i rozgrywki ligowe. Chojnicki klub zagra co najmniej w barażu o I ligę. Czy będzie tragedią, gdyby jednak nie udało się awansować na zaplecze Ekstraklasy?

- Sezon wchodzi w decydującą fazę i wszystko jest możliwe, ale już wiadomo, że to w naszym wykonaniu będzie co najmniej bardzo przyzwoity rok, a może okazać się bardzo dobry, jeśli wywalczymy awans.

- Na 17 lat mojego pobytu w klubie tylko na początku nie graliśmy na szczeblu centralnym, dlatego mam skalę porównawczą. Dosłownie na naszych oczach dokonała się niesamowita zmiana organizacyjna. Dzisiejsza I liga to taka Ekstraklasa sprzed kilkunastu lat, która stała się niesamowicie wymagająca. Odpowiadając wprost na pytanie: jeśli ktoś mówi, że gra w II lidze jest tragedią, chyba musiał przespać ostatnie lata i nie orientuje się w obecnych realiach. Otoczenie jest bardzo dynamiczne i stale się zmienia.

- Po spadku z I ligi w 2023, co roku jesteśmy w barażu i walczymy o powrót. Uważam, że to niesamowity sukces sportowy, zwłaszcza gdy popatrzymy, co spotyka kluby z regionu, które grały na tym poziomie. Obecne czasy to zdecydowanie najlepszy okres w już 95-letniej historii naszego klubu.

Po co właściwie Panu i reszcie zarządu Chojniczanka, gdy więcej wkładacie, niż wyciągacie? Chodzi o to, żeby wyjść z domu i nie zdziadzieć?

- Nie będę mówił za moich kolegów, a powiem o sobie: od 13-14 roku życia chodziłem na Chojniczankę i moje serce jest żółto-biało-czerwone. Od zawsze mnie to ekscytowało. Moja aktywna działalność w klubie zaczęła się prozaicznie – zacząłem coś osiągać w biznesie i ludzie, którzy kierowali klubem, poprosili mnie o wsparcie. Na początku byliśmy małym sponsorem, potem zacząłem pomagać w zarządzaniu. Nie umiem powiedzieć, po co mi to, bo tego nie da się opisać słowami. To trzeba czuć. Może chodzi o to, że jedni zbierają znaczki, drudzy jeżdżą na ryby, inni uprawiają jakiś sport, a inni kierują jakąś organizacją? Czuję się częścią tego Klubu, a ten Klub to też część mnie i mojego życia. Piłka nożna jest sportem zespołowym i tak samo jest w zarządzaniu klubem.

- Czasami zastanawiam się „po co mi to?”, ale wtedy przypominam sobie, że to po prostu trzeba czuć. Tak się dzieje w trudnych momentach. Natomiast pracy jest tyle, że nie ma czasu na głębokie przemyślenia i analizy, trzeba robić swoje.