fot. Ara Steinbors

Arka Gdynia nad, a Lechia Gdańsk pod kreską w ekstraklasie

W odmiennych nastrojach zakończyli pierwszą fazę rozgrywek ekstraklasy piłkarze Arki i Lechii. Po 21. meczach gdynianie plasują się na szóstej, natomiast gdańszczanie na 11. pozycji. Na boiska zespoły wrócą 10 lutego.


​Postawa Lechii jest obok dyspozycji Cracovii, a zwłaszcza zamykającej tabelę Pogoni Szczecin, jedną z największych rozczarowań tego sezonu. Czwarty zespół minionych rozgrywek w 21. spotkaniach (po 10. kolejce trenera Piotra Nowaka zastąpił Walijczyk Adam Owen) zdobył tylko 25 punktów, ale jeden z nich, w parze z kwotą 200 tysięcy złotych, został im zabrany za zaległości finansowe przez Komisję ds. Licencji Klubowych PZPN. Aby awansować do grupy mistrzowskiej gdańszczanie w dziewięciu wiosennych konfrontacjach będą musieli wspiąć się na wyżyny, bo do zajmującej ósmą lokatę Wisły Kraków mają już siedem punktów straty.

Największym mankamentem Lechii była z pewnością gra przed własną publicznością, która w dużej mierze stanowi wizytówkę klubu. O ile w poprzednim sezonie biało-zieloni zbudowali na Stadionie Energa Gdańsk prawdziwą twierdzę, bo 19 meczach odnieśli 15 zwycięstw, czyli najwięcej w lidze i zanotowali tylko dwie porażki (pod tym względem również nie mieli sobie równych), o tyle na jesieni wiele zespołów przyjeżdżało do Grodu nad Motławą niemalże jak po swoje. W 10 spotkaniach gdańszczanie ponieśli już cztery porażki, a ich dorobek to 12 punktów, na co złożyły się trzy wygrane i tyleż remisów. Lechia straciła u siebie także aż 20 bramek (w całym poprzednim sezonie16), czyli najwięcej w ekstraklasie. Pewnym usprawiedliwieniem może być fakt, że czołowych zawodników, vide Rafał Wolski, Sławomir Peszko, Lukas Haraslin i Steven Vitoria, prześladowały kontuzje. Na plus trzeba z pewnością zaliczyć świetną skuteczność Marco Paixao – król strzelców minionych rozgrywek ma na koncie 14 trafień.

Piłkarzom Arki do pełni szczęścia zabrakło właściwie tylko triumfu w ostatnim wyjazdowym meczu ze swoją ligową „klątwą”, czyli Pogonią. Gdynianie jeszcze nigdy nie wygrali w Szczecinie i nie dokonali tego także w 14. meczu, w którym przegrali 0:1. W sumie 11 spotkań zakończyło zwycięstwem „Portowców”, a trzy remisem, przy bramkach 32:8 dla Pogoni. Pomimo tej porażki żółto-niebiescy nie tylko tę rundę, ale również cały rok mogą uznać za wyjątkowo udany. Już pod wodzą trenera Leszka Ojrzyńskiego, który 10 kwietnia zastąpił Grzegorza Nicińskiego, drużyna wywalczyła Puchar Polski, następnie utrzymała się w ekstraklasie i sięgnęła po Superpuchar Polski, a pierwszą cześć bieżących rozgrywek zakończyła na szóstej pozycji. Arkowcy zdobyli 31 punktów, na co złożyło się osiem zwycięstw, siedem remisów oraz sześć przegranych. Warto podkreślić, że żółto-niebiescy stracili tylko 20 bramek, a lepszą defensywą może pochwalić się jedynie Lech Poznań, któremu rywale strzelili 16 goli. To w dużej mierze zasługa znajdującego się w świetnej dyspozycji reprezentanta Łotwy Pavelsa Steinborsa, który bardzo szybko stał się czołowym golkiperem ekstraklasy.

Zawodnicy Arki nie mogą jednak być zbyt pewni siebie, bo nad dziewiątą Wisłą Płock mają tylko punkt przewagi, a poza tym gorszy od „Nafciarzy” bilans bezpośrednich spotkań. W dodatku zespół prowadzony przez trenera Ojrzyńskiego ma bardzo trudny początek rundy wiosennej. Na jej inaugurację 11 lutego gdynianie podejmą wiceliderującego Lecha, a następnie na wyjeździe zmierzą się z Wisłą Kraków i Zagłębiem Lubin.