fot. www.trojmiasto.pl

Sebastian Letniowski, trener Cartusii: chcemy być w pierwszej piątce

Cartusia Kartuzy jest najwyżej notowanym z pomorskich trzecioligowców. Aktualnie zajmuje siódme miejsce w tabeli. Już w niedzielę piłkarze z Kartuz zainaugurują wiosenne granie meczem z KP Starogard. Spotkanie rozpocznie się o godzinie 15:30 na obiekcie Ogniwa Sopot. Zapytaliśmy trenera Sebastiana Letniowskiego o przewidywania ligowe oraz m.in. Pro Junior System. Nie mogło zabraknąć wątku synów trenera – Juliusza i Jakuba, obaj obecnie grają w Ekstraklasie.


Cartusia plasuje się na starcie rozgrywek wiosennych na siódmym miejscu w III lidze – macie 15 punktów straty do lidera, Świtu Skolwin, trochę więcej przewagi nad strefą spadkową. O co będziecie grali w rundzie wiosennej rozgrywek sezonu 2023/24?
Sebastian Letniowski, trener Cartusii Kartuzy: - Mamy bardzo młody zespół, średnia wieku to jakieś 23 lata. Trzeba pamiętać, że obejmowałem drużynę praktycznie nową – z podstawowej jedenastki z poprzednich rozgrywek odeszło siedmiu zawodników. Cartusia gra dziś trójką środkowych obrońców, z czego żaden z nich wcześniej nie grał na tej pozycji. Mam za to aż sześciu środkowych pomocników. Niektórych z nich musiałem przekwalifikować. Nie miałem wcześniej w karierze trenerskiej grupy tak podporządkowanej celowi, tak wierzącej w to, co robimy. To mnie bardzo cieszy.

Czy włodarze klubu postawili przed wami jakieś konkretne cele?
- Nie. Za to my w szatni wewnętrznie powiedzieliśmy sobie, że chcemy być w pierwszej piątce na mecie – zadanie realne, ambitne, jednak będzie trudne w realizacji. Konkurencja jest mocna, ta liga ma sporo mocnych zespołów – Świt Skolwin, Zawisza Bydgoszcz, Unia Swarzędz, Elana Toruń, Gedania Gdańsk.

Znasz III ligę grupę II jak własną kieszeń. Jaki jest jej poziom? Idzie w górę, czy wprost przeciwnie?
- Nie ma wielkiej różnicy. Byłem w Bałtyku kilka lata temu, to jest podobny poziom sportowy i organizacji. Część zawodników pracuje, część nie. Proza życia.

Cartusia jest dziś najwyżej notowanym trzecioligowcem z Pomorza. Czy ma to dla ciebie znaczenie?
- Chcemy być jak najwyżej w tabeli, nie patrzymy, czy rywal ma siedzibę blisko czy daleko. Chciałbym, żeby po tej rundzie dwóch moich zawodników przeskoczyło na szczebel centralny. Jest to realne zadanie i bardziej bym się z niego cieszył niż z piątego miejsca.

Z pewnością jednym z takich zawodników jest Dawid Szałecki, autor 10 bramek na jesień.
- Szałecki ma dziś na półmetku rozgrywek 10 bramek, a rok temu był środkowym obrońcą i w całym sezonie miał okrągłe zero. Wiem, że on jest gotowy i by sobie na poziomie drugoligowym poradził. Innym zawodnikiem gotowym na przeskok jest Piotr Gryszkiewicz.

To dla trenera zawsze satysfakcja, gdy któryś z jego zawodników przeskakuje do wyższej ligi.
- Moją pracę w Raduni Stężyca można różnie oceniać – miejsca w tabeli są wymierną wykładnią. Kilku zawodników tamtej drużyny poszło grać wyżej – Przemek Szur jest w Ruchu Chorzów w Ekstraklasie, mój syn Kuba gra w ŁKS. Wojtek Jakubik, którego wyciągnąłem z zespołu rezerw Raduni gra w dziś w Bruk-Bet Termalice Nieciecza, przeszedł na zasadzie transferu gotówkowego. Wojtek Fadecki gra w Polonii Warszawa w I lidze. Nie mówię, że to jest moja zasługa, bo przede wszystkim ich, ale ja się z tego cieszę.

Czego brakuje Cartusii do Raduni Stężyca?
- Nie mówię o czasie obecnym, ale mam wrażenie, że w przeszłości Cartusia z ośrodka znacznie większego od Stężycy trochę obniżyła loty. Dzisiejsze ruchy naszej pani prezes Joanny Szulc wskazują, że w Kartuzach jest potencjał. Aby Cartusia mogła myśleć o II lidze potrzebne jest większe wsparcie lokalnych sponsorów, bardziej efektywna współpraca z miastem. Kartuzy muszą sobie odpowiedzieć na pytanie czy chcą walczyć o II ligę. Radunia Stężyca też kiedyś stała przed takim dylematem i odpowiedziała nań twierdząco, dziś dzielnie radzi sobie w II lidze. Cartusia nie jest bogatym klubem, nie jesteśmy w stanie zapłacić zawodnikom tyle, żeby zrezygnowali z pracy. Ligowi rywale są od nas możniejsi i funkcjonują na bardziej profesjonalnych zasadach.

Jeśli nie macie szans na awans to może warto postawić na Pro Junior System?
- Jesteśmy wysoko w PJS, na czwartym miejscu, ale w drugiej rundzie nie mamy wielkich szans. Z doświadczenia wiem, co będzie się działo. Możliwe, że drużyny, które zapewnią sobie utrzymanie zaraz zaczną grać młodzieżą, aby nabić punktów. Nie mamy tu wielkich szans, niestety szkolenie w Kartuzach jest dopiero odbudowywane, w naszej kadrze nie mamy jeszcze żadnego wychowanka z szansą na grę – tacy punktują razy dwa.
Jako trener nie lubię takiej sytuacji, gdy wpuszczam kogoś dlatego, że jest młodszy, a nie dlatego, że zasługuje na grę. Ja rozumiem, że to jest potencjalny zarobek dla klubu, że jego budżet nie jest z gumy, ale nie tędy droga.

Rozmawiamy w Sopocie na obiekcie Ogniwa, gdzie w niedzielę Cartusia zainauguruje wiosenne rozgrywki III ligi domowym meczem z KP Starogard. Dlaczego nie u siebie w Kartuzach a w Sopocie oddalonym prawie 40 km od waszej siedziby?
- Oczywiście winna jest pogoda. Na dziś nasze boisko w Kartuzach jest zalane i niezdatne do gry. Szkoda, że w takim mieście jak Kartuzy jest jedna sztuczna płyta w bardzo złym stanie, a nie ma takiego boiska jakie jest w Sopocie. W optymistycznej wersji pierwszy mecz domowy w Kartuzach zagramy w Wielką Sobotę z Zawiszą Bydgoszcz, zobaczymy jaka będzie aura. Jeśli nie dopisze to i to spotkanie przeniesiemy do Sopotu.

Szukając plusów tej sytuacji – może jest tak, że większość zawodników Cartusii bliżej ma do Sopotu niż do Kartuz? Jak znam realia III ligi pewnie wielu piłkarzy pochodzi z Trójmiasta.
- Gramy dla kibiców, nie mamy ich nie wiadomo ilu, ale jednak jest to jakieś grono i warto mieć ich wsparcie. Faktycznie największa grupa moich piłkarzy pochodzi z Gdyni, jest też kilku z Gdańska, dlatego logistycznie jest im bliżej do Sopotu, ale nie tu upatrywałbym głównej zalety tej lokalizacji. Na obiekcie Ogniwa boisko ma duże rozmiary, jest równe, ta płyta sprzyja naszemu stylowi gry, dobrze się na niej czujemy.

Mówiliśmy o dumie z zawodników, którzy pójdą wyżej. Nie wiem, czy jest drugi ojciec, którego dwóch synów gra obecnie w Ekstraklasie?
- Jeszcze Kunowie – Patryk i Dominik.

Tak, ale ich ojciec nie jest trenerem w lidze. Czy u was w domu jest inny temat poza piłką nożną?
- Raczej nie. Wszystko krąży wokół piłki, praktycznie codziennie rozmawiamy przez telefon. Julek gra teraz w Ruchu Chorzów, ostatnio rozmawialiśmy, opowiadał mi, że przy Cichej wszyscy wspominają mecz z moją Radunią w barażu o I ligę jako najcięższy mecz ostatnich lat, tyle im sprawiliśmy kłopotu.
Jest duma, ale też i obawa. Radzę Julkowi i Kubie, żeby nie czytali komentarzy, ale ta fala hejtu w Internecie jest zatrważająca. Widzę jednak różnice – w Łodzi ten hejt jest większy, w Ruchu gdzie gra teraz Julek jest duże wsparcie dla zawodników, nikt na nich nie gwiżdże i nie wyzywa na stadionie.

Synowie nie mieli wyjścia, musieli zostać piłkarzami.
- Ja ich nigdy nie naciskałem, nigdy nie musiałem namawiać. Obaj moi synowie są wychowankami Akademii Lechii Gdańsk, widziałem, że niektóre dzieci nie chciały grać, a moi chłopcy nigdy nie mieli z tym kłopotu. Pogoda czy niepogoda, gdy ja nie miałem czasu ani ich dziadek, to oni do tramwaju, torba na ramię i jechali. Ekstraklasa to jest dla nich nagroda za lata wyrzeczeń. Dla każdego z nich droga na najwyższy szczebel rozgrywek była inna – obaj wyszli z Lechii, potem zeszli niżej, byli ze mną w Bałtyku, by stopniowo piąć się na szczyt. Jestem z nich bardzo dumny.

Chciałem zapytać o ciebie - trenera. Nie ciągnie cię na wyższy szczebel niż III liga?
- Nie na siłę i na wariackich papierach. Chciałbym popracować na wyższym szczeblu, ale nie za wszelką cenę. Mam z czego żyć, nie muszę jechać na drugi koniec Polski, najlepiej czuję się blisko domu, na Pomorzu, dlatego idealnie, gdyby przyszła propozycja z regionu. Nie mam kompleksów wobec trenerów, którzy są wyżej. Jako trener Raduni rywalizowałem ze Stalą Rzeszów, którą prowadził Daniel Myśliwiec, gdy trenowałem Bałtyk Gdynia graliśmy z Jarotą Jarocin, którą prowadził Janusz Niedźwiedź. Kurs UEFA PRO kończyłem z Szymonem Grabowskim, obecnym trenerem Lechii Gdańsk i z Dawidem Szulczkiem z Warty Poznań. Dziś jestem w Kartuzach, mam kontrakt do końca sezonu. Jakieś zapytania zimą były, ale nie chciałem zostawiać chłopaków, z którymi tworzymy fajny projekt. Działa to też w drugą stronę, zakazałem moim zawodnikom testów w innych klubach od końca stycznia. Fajnie jak ktoś idzie wyżej – trener czy piłkarz, ale miesiąc przed ligą skupmy się na niej. Szanujmy się w obie strony.

Na koniec chciałem zapytać o Sebastiana Letniowskiego – piłkarza. Największe sukcesy odniosłeś poza zieloną murawą.
- 16 lat pracowałem na gdańskim lotnisku. Mieliśmy zespół w futsalu, który co roku występował w mistrzostwach portów lotniczych. Płynnie przeszliśmy do beach soccera. Wtedy żeby dostać się do Pucharu Polski trzeba było przejść preeliminacje i eliminacje. Jak już się chwalić to piłce plażowej byłem królem strzelców ekstraklasy. Grałem też w ekstraklasie futsalu w Red Devils Chojnice.

Grałeś też w mistrzostwach świata.
- Tak, w mistrzostwach świata w siatkonodze plażowej w 2011 r. w Dubaju, w duecie z Tomkiem Bronerem. Wygraliśmy mistrzostwa Polski w Sztutowie i pojechaliśmy na mundial. Trochę nam szczęki opadły, gdy tam dotarliśmy. Brazylijczycy uderzali piłkę piętami wyskakując nad siatkę jak w siatkówce, my nie mieliśmy się jak bronić, odbijaliśmy piłkę głowami, by przebić na drugą stronę. To była świetna przygoda.