fot. ArkaPuchar

Lechia Gdańsk obok podium, Arka Gdynia z Pucharem Polski

Nadzieje w Gdańsku były ogromne, ale ostatecznie Lechia zajęła w ekstraklasie czwartą pozycję. Zadowoleni mogą natomiast być w Gdyni, bo Arka nie tylko uniknęła degradacji, ale powtórzyła sukces z 1979 roku i zdobyła Puchar Polski.


Na ostatni ligowy mecz do Warszawy z Legią Lechia jechała co prawda jako czwarta drużyna ekstraklasy, ale z szansami na mistrzostwo Polski. Aby gdańszczanie po raz pierwszy w historii stanęli na najwyższym stopniu podium musieli nie tylko pokonać obrońców tytułu, ale liczyć także na podział punktów w spotkaniu Jagiellonii z Lechem Poznań. Ten drugi warunek się spełnił, bo w Białymstoku w dramatycznych okolicznościach padł remis 2:2, zabrakło natomiast wygranej biało-zielonych z legionistami. Wyniki nierozstrzygnięte często określa się mianem „zwycięskiego remisu”, jednak w przypadku gdańszczan bardziej adekwatne będzie stwierdzenie „remis-porażka”.

Kibice w stolicy nie zobaczyli goli i w konsekwencji zbiegu tych dwóch rezultatów podopieczni trenera Piotra Nowaka nie zajęli miejsca na podium, tylko uplasowali się na czwartej pozycji i musieli pożegnać się z marzeniami o grze w europejskich pucharach.

Pomimo bezbramkowego wyniku korzystnie, przynajmniej do 87. minuty, układał się dla Lechii mecz w Białymstoku. Lech wygrywał wówczas 2:1, a to oznaczało, że gdańszczanie znajdują się na trzeciej pozycji. Wtedy do wyrównania doprowadził Litwin Arvydas Novikovas, a ta bramka wywindowała „Jagę” na drugą pozycję i zepchnęła gdańszczan poza podium. Od 68. minucie biało-zieloni musieli sobie radzić bez ukaranego czerwoną kartką Sławomira Peszki, ale i tak w ich poczynaniach zabrakło w ostatnich minutach podjęcia ryzyka, czyli ułańskiej szarży. Przy remisie 2:2 w Białymstoku trzeba było postawić wszystko na jedną kartkę, bo zwycięstwom dawało im tytuł mistrza Polski. Tymczasem tak jak przez praktycznie całe spotkania, goście zachowawczo grali również w jego końcowych fragmentach.

Zadowoleni mogą być natomiast w Arce, bo beniaminek nie tylko uniknął degradacji, ale wywalczył także krajowy Puchar, dzięki czemu razem z Jagiellonią i Lechem rywalizować będzie w Lidze Europy. Mimo wszystko warto jednak wyciągnąć wnioski z tego sezonu, bo w ostatniej kolejce gdynianie mogą już nie trafić na zaprzyjaźniony zespół.

Z uczuciem niedosytu zakończyli z pewnością rywalizację w pierwszej lidze zawodnicy Chojniczanki, którzy po jesieni otwierali tabelę. W pierwszej rundzie „Chojna”, którą w tym sezonie prowadziło aż czterech szkoleniowców (Maciej Bartoszek, Hermes Neves Soares, Piotr Gruszka i Artur Derbin), nie poniosła porażki na własnym stadionie, ale na wiosnę nie potrafiła w ośmiu spotkaniach rozegranych w Chojnicach odnieść zwycięstwa. I ostatecznie została sklasyfikowana na piątej pozycji. Sezon nie skończył się natomiast dla piłkarzy Drutex Bytovii. Bytowianie mieli włączyć się do walki o awans, ale przyszło im stoczyć dramatyczną walkę o uniknięcie degradacji. Ta batalia zakończyła się połowicznym sukcesem, bo podopieczni Adriana Stawskiego nie spadli bezpośrednio, ale teraz czekają ich baraże z czwartą drużyną drugiej ligi, czyli Radomiakiem Radom – pierwszy mecz odbędzie się w Bytowie w niedzielę 11 czerwca, natomiast rewanż zaplanowano tydzień później w Radomiu.

Wypada także trzymać kciuki za Gryfa, którzy musi stoczyć jeszcze jeden bój o utrzymanie. Odbędzie się on jednak nie na boisku, bo wejherowianie zajęli w drugiej lidze ostatnią bezpieczną 14. lokatę, tylko przy „zielonym stoliku”. Drużyna ze Wzgórza Wolności nie otrzymała bowiem licencji na grę na tym szczeblu, ale ta decyzja nie jest ostateczna, bo klubowi przysługuje odwołanie do Komisji Odwoławczej ds. Licencji Klubowych.